piątek, 2 września 2011

Rozdział, a może one-shot?


Miał być Frerard. To oczywiście służyło mi jako part 1, 
ale nie jestem jeszcze pewna. Nie za dobrze czuję się
w scenach 18+. 
Może coś z tego wyszło?        




  Upokorzenie ze strony przyjaciela, bywa o wiele gorsze, niż największa obelga od wroga numer jeden. Dziś się o tym przekonałem. I nie jestem z tego dumny. Mój okropny nastrój był na takim poziomie, że nawet nie potrafiłem zwalczyć drgania rąk. Byłem bezsilny. Nigdy bym nie pomyślał, że mój najlepszy przyjaciel, jedyny któremu mogłem ufać, zrobił mi coś takiego. Wiem. Przejmuje się tym jak te laski w talk showach z których się tak namiętnie napierdzielam. Cóż.. cały ja. 
         Derekowi mogłem powiedzieć wszystko. Jak baba babie podczas plotek. Mówiłem mu o zmartwieniach i o dawnych, nieszczęsnych czasach. Jako dziecko widziałem na własne oczy śmierć matki. Mój ojciec mnie molestował, a sam popadłem w nałóg. Teraz mieszkam z rodziną zastępczą i za dwa miesiące się z niej wynoszę. Kończę osiemnaście lat, więc mogę robić co chcę. Będę dorosły. Derekowi spowiadałem się z tych okropnych chwil, o których nie zapomnę już nigdy. Wyznawałem mu, co ojciec ze mną robił i co potrafił mi powiedzieć. Byłem jego jedynym synem. Ten człowiek nie wiedział, co wtedy czuję, nawet nie miałem pojęcia, że to jest złe. Gdyby nie ciocia.. ach, pewnie do teraz by się mną bawił. Zobaczyła zdjęcia wiadomo czego na komuterze taty i zgłosiła to na policję. 
Dzisiaj Derek opowiedział o tym wszystkim. Co ja mu kurwa zrobiłem.. sam nie wiem. Po prostu pomyślał sobie, że zdradzi tajemnice przyjaciela i będzie kul. Wszedłem jak codzień do klasy i od początku powitały mnie okrzyki typu: Uuuh, ojczulek się dobrze bawił? Pozdrów mamusię, a tatusia w więzieniu! A on po prostu siedział na biurku nauczyciela i śmiał się mi prosto w twarz. Poczułem się.. nawet nie wiem jak to opisać. 
Teraz jestem tutaj. Idę po schodach wieżowca i dążę ku przeznaczeniu. Wieczny lot i upadek. Cel wyznaczony. Ostatni raz mijam żywych ludzi i z słuchawkami w uszach mam zamiar zeskoczyć z samej góry. Cholernie się boję, ale co ja mam innego zrobić?! Polecieć na Alaskę? Nie, sory.. wolę już skończyć, bez swiadomości o przeszłości. 
Dach wyglądał niesamowicie. Jako ostatnie miejsce które widzę, zachwycił mnie od samego początku. Była już noc, więc widziałem wielki księżyc i tysiące gwiazd zwisających tuż nad moją głową. Na górzę trochę wiało, więc czułem jak wiatr kołysze moimi włosami. Nie oglądałem jak dokładnie wygląda miejsce,  w którym jestem. Patrzyłem tylko w niebo. Chcąc załatwić to jak najszybciej, podeszłem do granicy płaskiego dachu i spojrzałem w dół. Byłem trochę mniej niż 40 metrów nad ziemią i po prostu zapierało mi dech w piersiach. Mam straszny lęk wysokości. 
Z muzyką było mi łatwiej patrzeć w dół. Założone wcześniej trampki szły  w daleką otchłań, aż czubki butów wesoło dyndały w powietrzu. Jeszcze oddech i jestem gotowy. Podniosłem nogę, stojąc teraz tylko na jednej i w tej chwili przez moją głowę przeszło milion chwil i wspomnień. Całe życie przeszło mi przed oczami i nareszcie zrozumiałem tę metaforę. 
Nagle coś na mnie runęło. Przewróciłem się w bok i znalazłem się teraz daleko od krawędzi dachu. Mocno uderzyłem się w głowę i porządnie przestraszyłem. Przed oczami pojawiła mi się blada mgła i przez chwilę nie byłem w stanie niczego zobaczyć. Obmacywałem rękami co jest nade mną i poczułem coś miękkiego i skórzanego. To z pewnością kurtka. A może jakiś pies? Podniosłem ręce wyżej, aż udało mi się dotknąć czegoś jeszcze raz. Tym razem było to coś ciepłego. Mgła znikła i zoorientowałem się, że były to usta jakiegoś kolesia, który siedział na mnie. Byłem strasznie zawstydzony.
- Co ty do kur.. cholery jasnej wyprawiasz, co?! Chcesz się zabić?- chłopak zaczął na mnie wrzeszczeć i usiłował przytrzymać mnie na ziemi. 
Nieznajomy miał długawe, czarne włosy. Miał na sobie rurki, bluzkę z Metaliki i czerwone trampki. Patrzył na mnie z wyrzutem i mówiąc, robił pouczające miny. 
- Franek jestem- wydukałem.
Gdybym miał w tej chwili czucie w ręce, strzelił bym sobie silnego fejspalma. Franek jestem? Porządnie musiałem sobie w tą głowę uderzyć. Chłopak zorientował się, że na mnie siedzi i wstał. Obejrzał mnie od stóp do głów i pokiwał głową.
-Buntownik -stwierdził- myślę że dużo przeszedłeś, Franiu. 
No to mnie już zna. Było mi okropnie wstyd, że znalazł mnie w takiej sytuacji. Koleś uratował mi życie. Jakoś teraz, uderzyłbym silno w ziemię, rozbryzgując się na wszelkie strony. Być może by to zobaczył. Pomyślałby pewnie to co teraz: jaki frajer. Fajnie, kolejny człowiek uważa mnie za ułoma. 
- W sumie to czemu chciałeś to zrobić?-zapytał ze spokojem, otrzepując swoją koszulkę. 
- Nie chce mi się o tym gadać- powiedziałem, choć najchętniej wygadałbym się komuś z mojego całego życia- jak masz na imię?
- Gerard. Gerard Way.
Wciąż siedziałem na ziemi i nie wiedziałem co mam robić. Przyglądałem się Gerardowi z podziwem. Był taki szczęśliwy i zadowolony. Przypomniałem sobie te trudne czasy i przez chwilę zawisłem w myślach. Ujrzałem mamę.. leżała na kocyku, z jej wesołą miną. Cieszyła się każdym momentem, każdą minutą. W jej oczach płonął ogień życia który za niedługo miał zgasnąć. Biegłem do niej, by pochwalić się rysunkiem z przedszkola. Byłem już tuż, tuż. Nagle zawołała bardzo słabym głosem:
- Franiu, przynieś mi wodę.. idź.. nie.. nie patrz.. zawołaj tatusia..
Mały Franiu pobiegł do taty. Powiedziałem mu, że woła go mama. Nic sobie z tego nie robił. Dlatego wziąłem butelkę gazowanej wody, którą lubiła najbardziej. Wybiegłem na podwórko z zadowoloną miną. 
-Mamusiu, przyniosłem ci coś..-usiadłem na kocyku obok śpiącej kobiety- Mamuś?
Tak spokojnie leżała. Nie ruszała nawet dłonią, którą odruchowo przesuwała w trakcie snu. Rękę trzymała na piersi, a druga leżała bezwładnie na kocyku, wystając zza niego na trawę. Nagle porywczo podniosła głowę i zaczęła krzyczeć. Mocno chytała się za serce. Myślałem, że to kolejna zabawa w doktora. Jako sześciolatek, wesoło powiedziałem: "Doktor Frankie rusza na ratunek". Przytuliłem się jej do nóg, żeby przestała się ruszać. Lekarz musi pracować w spokoju. Udało mi się wprowadzić pacjentkę w ciszę. 
-Mamo, nie chcę mi się bawić. Wstań już. 
Nic.
-Mamo?
Cisza. Teraz zrozumiałem co się stało. Mama nie udawała. Chorowała na serce już przez wiele lat. Rzuciłem się w jej stronę.. tuliłem jej szyję.. krzyczałem by mnie nie zostawiała..
-Mamo nie rób! Mamo wstań.. błagam cię.. ja cię kocham. Przecież jutro idziemy do fryzjera! Idziemy.. tak, idziemy..-kołysając się w jej uścisku modliłem się, by się ocknęła.
 -Frank, żyjesz?- odezwał się głos matki.
- Mamo? Mamo niee... -krzyknąłem..
Rzuciłem się na ziemię. Lecz była to już rzeczywistość. Oczywiście nie miałem o tym bladego pojęcia. 
-Proszę Cię, nie zostawiaj mnie.. proszę..- wtuliłem się w nogi Gerarda, wyobrażając sobie nogi mamy, odziane w jej ulubione beżowe spodnie. Czułem jak łzy spływają mi po policzkach i jak bardzo pulsuje mi głowa. To za wiele..