wtorek, 8 listopada 2011

Frank i jego poranek .

Fajnie znowu pisać. Troche mnie tu nie było ;D
Teraz mam dla was nieco śmiesznie skonstruowany one-shot, do którego przekonała mnie moja ostatnia pobudka. Ha, zobaczcie, jak nasz Frank wstaje rano ^^


Endżoj girlzz und bojzz . 




Przetarł oczy i mozolnie wyślizgną się spod kołdry. Podniósł się i z grymasem na twarzy stwierdził, że chce mu się jeszcze spać. Otworzył oczy na trzy-czwarte i zamlaskał ustami. Przesunął się kilka centymetrów w stronę poduszki, ponieważ siedział na czymś twardym. Był tak rozespany, że nie chciało mu się sprawdzać co to było. Cały Frank. Dawka porannego zapachu wypełniła jego płuca i teraz już był gotowy wyjść z łóżka. Ale co tam, zadecydował jeszcze trochę poleżeć. Wdał się w ruchy świata i odchylił się do tyłu, ku poduszce. 
-Cholera!-krzyknął głosem bardzo rozespanego dziadka kląc coś pod nosem. 
Belka od łóżka, zua belka od łóżka. Jak zwykle wystawała. Frank dostał w głowę i już bez kolejnych grymasów z miną pobitego przedszkolaka ubrał domowe buty. Wstając, zakręciło mu się w głowie, jak po wyjściu z ogromnej karuzeli po wypuszczeniu wszelkich płynów wymiotnych z żołądka. Po chwili wstrętne uczucie minęło, a Frank mógł kontynnuować poranek. 
Kilka kroków przez korytarz, skok przez kałużę rozlanej wody przed kranem można było to uznać jako poranny wuef. Lustro lśniło kurzem, lecz chłopak poradził sobie z problemem. Chwycił pierwszy lepszy ręcznik i starł brud. Po ujrzeniu swojego odbicia, wykonał ruch podrywacza i zaczął szukać swojego grzebienia. Po odnalezieniu zguby za pustym pudełkiem od szamponu, zaczął namiętnie czesać swoje długie, czarne włosy. Gdy zakończył pielęgnacje głowy, chwycił żyletkę i niezgrabnymi ruchami pozbył się lekkiego zarostu. Ogolił się bez żadnych niechcianych akcji, więc dumny z siebie, zdiął koszulkę i stał teraz jedynie w bokserkach. Oglądał swoje ciało, naprężał mięśnie i wysyłał gorące buziaki. Zadufany podąrzł w stronę pokoju, nucąc jakiś kawałek Metaliki. Na podłodze znalazł ciasne spodnie, więc bez zastanowienia podniósł je i zaczął wciskać je na siłę. 
- Ale mam grubą dupę- zamruczał pod nosem, wciąż usiłując ubrać je do końca.
Zaliczając conajmniej trzy gleby o dywan założył je na siebie i przecierając pot z czoła wyją z szafy jakąś koszulkę. Szybko ją ubrał i podnosząc z łóżka swój telefon, okazało się, że zostało mu osiem minut do pierwszej lekcji. Rozpoczęły się głośne ryki i wycia na los, jaki on jest zuy i nieokrzesany. 
- Fuck, fuck, fuck, jestem głodny...! - jękną i pojawił się tuż przy kuchennym, uwalonym blacie. Położył na niego butelkę mleka, a z półki ( jeśli można była nazwać ją półką ) wyciągną płatki. 
Siedem minut.
Z powodu braku czasu nie mógł usiąść sobie spokojnie na twardawym fotelu przed TV powoli topiąc płatki. Nie mógł też poszczycić się łyżką, więc do butelki wsypał zawartość opakowania i potrząsną. 
Sześć minut.
Zaczynamy jeść.
Pięć minut.
Wszystko zostało wchłonięte. Nienajedzony do końca Frank ubrał już swoją skórzaną, czarną kurtkę i z dumną obejrzał się w lustrze. Tak jakoś się stało, że po prostu nie mógł od siebie oderwać wzroku.. pomyślał:
- Ale ze mnie ciacho.. jak ja mogę nie mieć dziewczyny? Ahh.. przecież jest Gerard. 
Trzy minuty.
Dwie minuty?! " DWIE MINUTY SIĘ NA SIEBIE PATRZYŁEM!? " . Szybko skoczył po trampki i wyszedł z domu porywając w ostatniej sekundzie swoją torbę.
Teraz tylko pozostał mu bieg przez tłum, ominięcie domu pani Ravenlee, która po prostu nienawidziła Franka nazywając go "niepoczciwym gówniarzem", skok przez płot i przejście przez zatłoczoną szkolną sale prosto do klasy nr. 37. 
           Omijając opisywanie biegu, na którym zgubił przypinkę z SoaD'u i niestety swoją godność, powoli zmierzam do końca przygody Frank'a. Do klasy wparował już w czasie lekcji, wyjąc głośne" Psze-pszam panio" wywołując uśmiech wielkiej radości na twarzy Gerarda swoją obecnością. 
I pamiętajcie- ustawiajcie budziki. Każdy nieustawiony budzik zabija jednego jednorożca ..!








...... :D:D

piątek, 2 września 2011

Rozdział, a może one-shot?


Miał być Frerard. To oczywiście służyło mi jako part 1, 
ale nie jestem jeszcze pewna. Nie za dobrze czuję się
w scenach 18+. 
Może coś z tego wyszło?        




  Upokorzenie ze strony przyjaciela, bywa o wiele gorsze, niż największa obelga od wroga numer jeden. Dziś się o tym przekonałem. I nie jestem z tego dumny. Mój okropny nastrój był na takim poziomie, że nawet nie potrafiłem zwalczyć drgania rąk. Byłem bezsilny. Nigdy bym nie pomyślał, że mój najlepszy przyjaciel, jedyny któremu mogłem ufać, zrobił mi coś takiego. Wiem. Przejmuje się tym jak te laski w talk showach z których się tak namiętnie napierdzielam. Cóż.. cały ja. 
         Derekowi mogłem powiedzieć wszystko. Jak baba babie podczas plotek. Mówiłem mu o zmartwieniach i o dawnych, nieszczęsnych czasach. Jako dziecko widziałem na własne oczy śmierć matki. Mój ojciec mnie molestował, a sam popadłem w nałóg. Teraz mieszkam z rodziną zastępczą i za dwa miesiące się z niej wynoszę. Kończę osiemnaście lat, więc mogę robić co chcę. Będę dorosły. Derekowi spowiadałem się z tych okropnych chwil, o których nie zapomnę już nigdy. Wyznawałem mu, co ojciec ze mną robił i co potrafił mi powiedzieć. Byłem jego jedynym synem. Ten człowiek nie wiedział, co wtedy czuję, nawet nie miałem pojęcia, że to jest złe. Gdyby nie ciocia.. ach, pewnie do teraz by się mną bawił. Zobaczyła zdjęcia wiadomo czego na komuterze taty i zgłosiła to na policję. 
Dzisiaj Derek opowiedział o tym wszystkim. Co ja mu kurwa zrobiłem.. sam nie wiem. Po prostu pomyślał sobie, że zdradzi tajemnice przyjaciela i będzie kul. Wszedłem jak codzień do klasy i od początku powitały mnie okrzyki typu: Uuuh, ojczulek się dobrze bawił? Pozdrów mamusię, a tatusia w więzieniu! A on po prostu siedział na biurku nauczyciela i śmiał się mi prosto w twarz. Poczułem się.. nawet nie wiem jak to opisać. 
Teraz jestem tutaj. Idę po schodach wieżowca i dążę ku przeznaczeniu. Wieczny lot i upadek. Cel wyznaczony. Ostatni raz mijam żywych ludzi i z słuchawkami w uszach mam zamiar zeskoczyć z samej góry. Cholernie się boję, ale co ja mam innego zrobić?! Polecieć na Alaskę? Nie, sory.. wolę już skończyć, bez swiadomości o przeszłości. 
Dach wyglądał niesamowicie. Jako ostatnie miejsce które widzę, zachwycił mnie od samego początku. Była już noc, więc widziałem wielki księżyc i tysiące gwiazd zwisających tuż nad moją głową. Na górzę trochę wiało, więc czułem jak wiatr kołysze moimi włosami. Nie oglądałem jak dokładnie wygląda miejsce,  w którym jestem. Patrzyłem tylko w niebo. Chcąc załatwić to jak najszybciej, podeszłem do granicy płaskiego dachu i spojrzałem w dół. Byłem trochę mniej niż 40 metrów nad ziemią i po prostu zapierało mi dech w piersiach. Mam straszny lęk wysokości. 
Z muzyką było mi łatwiej patrzeć w dół. Założone wcześniej trampki szły  w daleką otchłań, aż czubki butów wesoło dyndały w powietrzu. Jeszcze oddech i jestem gotowy. Podniosłem nogę, stojąc teraz tylko na jednej i w tej chwili przez moją głowę przeszło milion chwil i wspomnień. Całe życie przeszło mi przed oczami i nareszcie zrozumiałem tę metaforę. 
Nagle coś na mnie runęło. Przewróciłem się w bok i znalazłem się teraz daleko od krawędzi dachu. Mocno uderzyłem się w głowę i porządnie przestraszyłem. Przed oczami pojawiła mi się blada mgła i przez chwilę nie byłem w stanie niczego zobaczyć. Obmacywałem rękami co jest nade mną i poczułem coś miękkiego i skórzanego. To z pewnością kurtka. A może jakiś pies? Podniosłem ręce wyżej, aż udało mi się dotknąć czegoś jeszcze raz. Tym razem było to coś ciepłego. Mgła znikła i zoorientowałem się, że były to usta jakiegoś kolesia, który siedział na mnie. Byłem strasznie zawstydzony.
- Co ty do kur.. cholery jasnej wyprawiasz, co?! Chcesz się zabić?- chłopak zaczął na mnie wrzeszczeć i usiłował przytrzymać mnie na ziemi. 
Nieznajomy miał długawe, czarne włosy. Miał na sobie rurki, bluzkę z Metaliki i czerwone trampki. Patrzył na mnie z wyrzutem i mówiąc, robił pouczające miny. 
- Franek jestem- wydukałem.
Gdybym miał w tej chwili czucie w ręce, strzelił bym sobie silnego fejspalma. Franek jestem? Porządnie musiałem sobie w tą głowę uderzyć. Chłopak zorientował się, że na mnie siedzi i wstał. Obejrzał mnie od stóp do głów i pokiwał głową.
-Buntownik -stwierdził- myślę że dużo przeszedłeś, Franiu. 
No to mnie już zna. Było mi okropnie wstyd, że znalazł mnie w takiej sytuacji. Koleś uratował mi życie. Jakoś teraz, uderzyłbym silno w ziemię, rozbryzgując się na wszelkie strony. Być może by to zobaczył. Pomyślałby pewnie to co teraz: jaki frajer. Fajnie, kolejny człowiek uważa mnie za ułoma. 
- W sumie to czemu chciałeś to zrobić?-zapytał ze spokojem, otrzepując swoją koszulkę. 
- Nie chce mi się o tym gadać- powiedziałem, choć najchętniej wygadałbym się komuś z mojego całego życia- jak masz na imię?
- Gerard. Gerard Way.
Wciąż siedziałem na ziemi i nie wiedziałem co mam robić. Przyglądałem się Gerardowi z podziwem. Był taki szczęśliwy i zadowolony. Przypomniałem sobie te trudne czasy i przez chwilę zawisłem w myślach. Ujrzałem mamę.. leżała na kocyku, z jej wesołą miną. Cieszyła się każdym momentem, każdą minutą. W jej oczach płonął ogień życia który za niedługo miał zgasnąć. Biegłem do niej, by pochwalić się rysunkiem z przedszkola. Byłem już tuż, tuż. Nagle zawołała bardzo słabym głosem:
- Franiu, przynieś mi wodę.. idź.. nie.. nie patrz.. zawołaj tatusia..
Mały Franiu pobiegł do taty. Powiedziałem mu, że woła go mama. Nic sobie z tego nie robił. Dlatego wziąłem butelkę gazowanej wody, którą lubiła najbardziej. Wybiegłem na podwórko z zadowoloną miną. 
-Mamusiu, przyniosłem ci coś..-usiadłem na kocyku obok śpiącej kobiety- Mamuś?
Tak spokojnie leżała. Nie ruszała nawet dłonią, którą odruchowo przesuwała w trakcie snu. Rękę trzymała na piersi, a druga leżała bezwładnie na kocyku, wystając zza niego na trawę. Nagle porywczo podniosła głowę i zaczęła krzyczeć. Mocno chytała się za serce. Myślałem, że to kolejna zabawa w doktora. Jako sześciolatek, wesoło powiedziałem: "Doktor Frankie rusza na ratunek". Przytuliłem się jej do nóg, żeby przestała się ruszać. Lekarz musi pracować w spokoju. Udało mi się wprowadzić pacjentkę w ciszę. 
-Mamo, nie chcę mi się bawić. Wstań już. 
Nic.
-Mamo?
Cisza. Teraz zrozumiałem co się stało. Mama nie udawała. Chorowała na serce już przez wiele lat. Rzuciłem się w jej stronę.. tuliłem jej szyję.. krzyczałem by mnie nie zostawiała..
-Mamo nie rób! Mamo wstań.. błagam cię.. ja cię kocham. Przecież jutro idziemy do fryzjera! Idziemy.. tak, idziemy..-kołysając się w jej uścisku modliłem się, by się ocknęła.
 -Frank, żyjesz?- odezwał się głos matki.
- Mamo? Mamo niee... -krzyknąłem..
Rzuciłem się na ziemię. Lecz była to już rzeczywistość. Oczywiście nie miałem o tym bladego pojęcia. 
-Proszę Cię, nie zostawiaj mnie.. proszę..- wtuliłem się w nogi Gerarda, wyobrażając sobie nogi mamy, odziane w jej ulubione beżowe spodnie. Czułem jak łzy spływają mi po policzkach i jak bardzo pulsuje mi głowa. To za wiele.. 

sobota, 13 sierpnia 2011

Do samiutkiego końca..

Dziwnie natchnęło mnie na coś takiego. Trochę dołujące opowiadanie.
Siedziałam nad tym i nie wiedziałam jak to skończyć. Aż mnie natchnęło.
Wasza Toster Mikeya . 


Drogi Pamiętniku!
     To niesamowite, wszechoarniające uczucie, zobaczyć kogoś, kogo nie widziało się pół życia. Zobaczyć zmiany, nowy kolczyk czy bliznę. Tak jakby poznawanie człowieka od nowa. W końcu nie widziało się go masę czasu, więc zmienił się i charakter jak i wygląd. Czasami zmiany nie są najlepsze. Jak okazało się i w tym wypadku. Ale tak czy inaczej, Vins zawsze będzie tym samym chłopakiem, którego znałam w dzieciństwie. Nigdy nie zapomnę tamtych czasów, czyli Vins pozostanie takim, jakiego pamiętam. Poza tym, poznałam jego dziewczynę. Nareszcie znalazł kogoś z kim może dzielić swoje serce. Tak zawsze tego pragną. Nie ukrywam, że poczułam lekką zazdrość, ale po chwili zniknęła, widząc uśmiech na Jego twarzy. Wzbogacił się o porządną dziarę na plecach. Piękne znaki i imię swojej wybranki widniały od niedawna z tyłu tego wspaniałego człowieka. Cieszę się, że ma to, czego chciał i potrafi to docenić. Mam tylko nadzieję, że nic się nie zmieni na gorsze. Pragnę, by był szczęśliwy do końca życia. 
Dla Vinsa znaczę wiele. Nie raz ratowałam go z przepaści, gdy był już daleko w dołku. W liceum załatwiałam mu ściągi i brałam winę na siebie. Prawdziwa Przyjaciółka. Nazywał mnie wiedźmą. Za każdym razem znajdywałam czar na każdego z którym miał kłopoty i tym oto sposobem nigdy nie dostał lania. Czasami obrywałam za niego. Za zerwane kwiaty z ogródka pani Manson dla pięknej Sherlin, za wybicie okna lub za zgubionego psa którym miał się opiekować. 
Zawsze był dla mnie kimś więcej. Kochałam go nad życie, lecz nie jak chłopaka, tylko brata. Zrobiłabym dla niego wszystko. Do tej pory nic się nie zmieniło. Nadal potrafię skoczyć za nim w  ogień. 
Gdy z nim dzisiaj rozmawiałam, opowiadał jak za mną tęskni. Mówił, że pragnie byśmy pozostali przyjaciółmi do końca życia, bym zamieszkała przy jego mieszkaniu, by było pięknie.. Tak bardzo chciał poznać moje dzieci, które kiedyś przyjdą na świat. Ale jednak wspominał o śmierci. Pragną jej. Chciał poznać prawdę i nie oszukiwać się już nigdy więcej.
Rok temu rozdzielił nas jego wyjazd do Anglii, gdzie poznał Weronikę. Swoją kobietę. Trzysta sześćdziesiąt pięć i pół dnia bez Niego minęły dla mnie jak pół życia. Gdy przyjechał, chciałam go wywalić za drzwi, za to, jak ze mną postąpił. Po wyjeździe nie odzywał się przez okrągły miesiąc i nawet nie zapowiedział tego, że gdziekolwiek wyjeżdża. 
Dzisiaj żegnałam się z nim ostatni raz. Mam raka piersi i pozostał mi tydzień życia. Nie mówiłam mu, żeby nie tracił tego szczęścia które go teraz otacza. Obiecałam mu kiedyś, że sprawię, że będzie wesoły do końca mojego życia, a po tym, będę nad nim czuwać. I tak też nastąpi. Zatem żegnam. To będzie też ostatni wpis w pamiętniku. Nie chce już dłuzej tego przeciągać.  Idę się zabić. 
                                                                                             Twoja na zawsze, Wiedźma. 

piątek, 12 sierpnia 2011

Historia Mikeya w wesołym miasteczku .

Dopiero teraz, patrząc na te dzieci bawiące się na zjeżdżalni, uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem stary. Każde z nich miały zdarte kolana i sińce, ale nie zważając na to, przed oczyma miały ten głupi kawałek metalu. Cząstka mnie, powróciła w dawne klimaty dziecięcej beztroskości, przypominając sobie wspinanie po drzewach i podchody. Cóż, nie zmienię siebie, ani tego, ile mam lat. 
Koniec. Nie będę się mazał. Wstałem i poszłem w stronę Gerarda. Zrobiłem się apatyczny. Nie chciałem, aby poznał, że zrobiło mi się przykro. Popatrzyłem mu się w oczy i lekko skrzywiłem wargi. 
- Nie patrz się na mnie jak na głupka -odezwał się z lekkim grymasem- chodź, zabawimy się! Idziesz z nami na autka? 
Co? Oczywiście, że chcę.. Stop! Muszę być twardy. 
- Popatrzę się..-mruknąłem. 
Frankie wszedł do pojazdu razem z Gerardem. Jak obłąkani patrzyli na siebie z tym ponętnym wyrazem twarzy. Jeździli w przód i w tył, uderzali Raya jadącego fioletową maszyną i udawali, że tak bardzo nimi pomiata, że kładą się jeden na drugim. Aż chciało mi się zaśmiać, ale nie mogę. Jeszcze by coś pomyśleli.
Dzień ciągną się nieubłagalnie. Sześć godzin tu już siedzimy, a oni wciąż balują. Snuję się za nimi jak zjawa i prawie się nieodzywam. Zaraz idą na piwo. Jestem stary- mogę pić! Czyli istnieją atuty dorosłości.
- Ale było fajnie.. - odezwał się Ray.
- Taa.. na przykład wtedy, kiedy zwymiotowałeś na tą babkę, w młocie- przypomniał Frank- Gerard, siadasz przy mnie?- mrugną oczkami i lekko się uśmiechną.
Brat się zgodził. No a jak by nie? Wszyscy zamówiliśmy piwo z sokiem które według mnie i mojego brata działa doskonale na nastrój. Może i skończy się na łysym Rayu? 
- I co Mikey, nawet tutaj się nie uśmiechasz, co? Weź się człowieku zastanów. Szczęście to uśmiech, a to znaczy, że jest ci dobrze. Jest ci źle?- Gerard zaczyna braterską rozmowę.
- Jestem szczęśliwy. Nie lubię się uśmiechać.
- I dlatego nie masz dziewczyny!- wtrącił się Frank.
- A ty, mądralo, masz?- warknąłem.
Trochę go to zgnębiło, ale po chwili zastanowienia popatrzył się na Gerarda. To było jednoznaczne.
- Uśmiechanie się wcale nie jest takie złe. Czekaj. Zamówię ci jeszcze z pięć piw, to będziesz miał rogala zamiast tej prostej lini, zwanej ustami - dodał Ray.
- Nie, dzięki. Przynajmniej nie będę mieć zmarszczek mimicznych na starość.
To ich dostatecznie schańbiło. Po trzech piwach jakie już wypili, zapomnieli połowy wyrazów, które znali. 
Chwila! Co to jest? W oddali świeciły się kolorowe światełka, który poruszały się w koło. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jesteśmy w miejscu, gdzie wszystko się błyszczy. To pewnie jakaś zabawka. 
Ale to nie dawało mi jednak ukojenia. Musiałem to sprawdzić. Podeszłam do tego kilka kroków, a że było już ciemno, musiałem podejść jeszcze bliżej. Karuzela. To było to. Przysiadłem na ławce i oglądałem jak się ruszały w kółko. Nikt się już tam nie bawił. Właściciel urządzenia był widocznie zmęczony i bardzo śpiący. Siedział na ławce naprzeciwko mnie i spoglądał na moją koszulkę.
- Przepraszam pana.. popilnował by mi pan tutaj mojego interesu? Muszę iść na pięć minut do łazienki. Wygląda mi pan na inteligentnego człowieka, który pomoże starszemu. Prawda?- poprosił.
To zabrzmiało dziwnie. 
- No dobra, popilnuję. - a co miałem innego zrobić. Dziwnie byłoby odmówić tak padniętemu człowiekowi. 
Zostałem sam. Teraz samotnie oglądając unoszące się w górę i w dół stworzenia z metalu myślałem o dzieciństwie. Po chwili dostrzegłem mały szczegół. Czy to nie jednorożec? Jedna z przymcowanych zabawek do karuzeli wyglądała dokładnie jak on.
Może wsiąść? Długo nie myślałem nad podjęciem decyzji. Nikogo przy mnie nie ma, a zaspany właściciel przyjdzie pewnie za jakieś dwadzieścia minut. 
-Ach! - westchnąłem- długo na to czekałem!
Podbiegłem do pędzącego zjawiska i udało mi się go usiodłać. To było wspaniałe! Czułem się dokładnie jak na koniu.. lekki wiatr owiewał moje włosy, a tamto piwo doprawiło światu trochę kolorów. Te ruchy sprawiały, że zatapiałem się we własnej przyjemności.. to jak leżenie w obłoku chmury. Cud. Dobrze wiedziałem, że jestem na karuzeli dla dzieci, ale to uczucie powoli zanikało w porywach mojego wspaniałego jednorożca. Dotknąłem pełni szczęścia i spełnienia. Poczułem się jak w niebie. Wyobrażałem sobie tęczę.. jak mgnę przez jej barwy wprost do krainy szczęścia.. gdzie jestem sam z mymi końmi, nikt nie zwraca mi uwagi i jest po prostu fantastycznie. Z zamkniętymi oczami zrobiłem kilka kół na moim jednorożcu. Mknę przez zatoki powietrza z głową w chmurach.
- Mamo, pats! Konik jest jus zajęty..
Piskliwy głos małej dziewczynki wystarczył aby wydobyć mnie z mego świata. Otworzyłem oczy i usiłowałem wstać, ale coś mnie ciągło za nogi. Na nogawki. 
- Rób zdjęcie! -krzykną  Ray. 
Jeszcze nie byłem w stanie zrozumieć, so się tutaj dzieje. Po chwili udało mi się wstać i zobaczyć całą sytuację. Gerard i Ray przytrzymali moje nogi, by Frankie mógł zdąrzyć zrobić zdjecie na jednorożcu w sforze dzieciaków wokół mnie. I im się to udało.
Jak się okazało, tam pogrążyłem się w marzeniach, że po prostu nie usłyszałem, jak na karuzelę przychodzą nowi przybysze, a razem z nimi przyszli chłopacy. Myślałem, że tam zwariuję. Nie dość, że Frank ma zdjęcie na którym siedzę na koniu, to muszę odpłacić właścicielowi za zniszczenie autka, które oczywiście rozbił Gerard. Chwytając mnie za nogawkę zawadził o kierownicę i się oderwała. Myślałem, że naprawa będzie kosztować grosze, ale jak się okazało muszę wydać na to sporo kasy.
Pomimo to, moja fantazja do jednorożcy nigdy nie ucichnie.